czwartek, 23 sierpnia 2018

Czwarty dzień

To już czwarty dzień tygodnia, czwarty z pięciu by rzec można,
tu gdzie ciemność w dzień to norma bardzo trudno wstać.
Gdyby chociaż obraz z okna jakoś mnie zachęcił do zmian,
Lecz spotykam tu wciąż co dnia widok szarych ścian.
Z rana myśli wspominają jak to żyć mnie nauczano,
że co rano trzeba mówić sobie "dobry dzień".
Gdyby pod uwagę brano, że mnie myśli zabijają,
po ramieniu poklepano by mnie mówiąc "trzymaj się".
Zatem schodzę na śniadanie w jakże nie do życia stanie,
obijając się o ściany stałej drogi w dół.
Powolutku, krok po kroku, jakby coraz bliżej mroku,
mimo, że na pozór wokół coraz jaśniej jest.
Przełykając swój posiłek znowu ten sam, więc na siłę,
odwołując się do Boga za wysiłek składam dzięki.
Mimo mych najszczerszych chęci wdzięczność jest zadaniem wielkim,
bowiem męki przeżywamy w monotonii egzystencji.
I tak zdając sobie sprawę, że nie jestem tu wyjątkiem,
wyjątkowo szybko gasnę w tłumie, byleby zapomnieć,
przestać myśleć, myśli rozgnieść w dłoni podawanej skromnie
ludziom, którzy w swym istnieniu śnią swą wolę nieprzytomnie.
I tak całe popołudnie coraz wolniej bije serce,
by któregoś dnia zatrzymać się i nie bić nigdy więcej.
ale zanim to się stanie, poprzymierzam maski szpetne,
przez co ufni ludzie wokół znów uwierzą w to kim jestem.
Wolałbym tego nie robić, ale to automatyczne,
dostosuję się do otoczenia, potem szybko zniknę.
Powracając w ciemną otchłań, znowu w kącie swym zawisnę,
by nie zawieść się na przyziemności, po której mam bliznę.
Z bliska okiem wpełznę w wizję duszy nieskończonej,
w której duszę się bo widzę jednak wciąż jej koniec.
Seria tonięć ciągłych to nie stopień do wzniosłości,
bo nie wzniesiesz się na wodzie ginąc w bezradności.
To jak nieważkości stan, tylko w wiecznym bólu,
Chcąc zatrzymać myśli wciąż przylegam do rozumu.
Nie rozbijesz murów swego ego wśród diabelskich umów,
Choćbyś pozbył się z umysłu obecności szumu.

2 lata temu