Samemu trudno jest się wyleczyć. Przyjmuję zasadę, że nikt inny nie może nas naprawić, niż my sami. A co, gdy człowiek zatopił się tak głęboko, opadł tak nisko, że nie jest w stanie o własnych siłach wypłynąć na powierzchnię? Czy aby na pewno człowiek zawsze jest w stanie sam się podnieść? To niedorzeczne, gdy czuję to, co czuję aktualnie. Nie mam siły wmawiać sobie, że jestem silny i nie mam siły mówić sobie, że jestem w stanie. Co teraz? Być może człowiek musi chwilkę poleżeć w sidłach bezsilności bez ruchu, by uzbierać moc wewnętrzną. Ale ile można zbierać tą moc? Przecież samotność ciągnie coraz bardziej - to nie tak, że w końcu się do ciebie odezwie i powie: "Chłopcze, wstawaj". Rozmawiałem z nią kilka razy i mało która rozmowa była pozytywna. Także jakie płyną z tego wnioski? Niezbyt przyjemne.
Ale to jest noc. Ona rządzi się swoimi prawami. Jutro zapomnę. Później znów wrócimy do siebie. Ale znów zapomnę. Więc chyba jest dobrze, nie?
A jakim to trzeba być zdesperowanym człowiekiem, by pisać do samego siebie...