Od czasu do czasu wraca do mnie uczucie kompletnej izolacji od otaczającego mnie świata tak, jakbym żył na innej płaszczyźnie, jakbym dłonią nigdy nie mógł dotknąć rzeczywistości, jakbym zawsze nosił na dłoniach rękawiczki, które oddzielają mnie od doświadczenia istnienia. I każdy człowiek, który mnie otacza, nie jest w stanie przebić tej osłony, choćbym nie wiem jak bardzo chciał. Po prostu przyglądam się temu jak żyją inni, widzę ich problemy, które dla mnie nic nie znaczą, potem przyglądam się swoim problemom, równie iluzorycznie znaczącym cokolwiek, a następnie przyglądam się swojej śmierci, bo tylko to odczuwam intensywnie i "naprawdę". Boję się, że już zawsze będę tylko umierał. Nie pamiętam, kiedy ostatnio żyłem. Być może nigdy. W takiej egzystencji nie ma sensu. Pozostało mi jedynie przespać się, zapomnieć i znów udawać, że jest się częścią mechanizmu. Umierać śmiercią powolną.
Ciągłe próby oddzielenia nietrwałej fizyczności od jaźni, której nie jesteśmy w stanie pojąć.
sobota, 17 września 2016
czwartek, 1 września 2016
Zbiór iluzji
Każdy jest inny. Ja akurat jestem taki, że do każdej sytuacji się dostosowuję i zakładam maski. To cecha psychopatów. Ale w pewnych rozmowach odnoszę wrażenie, że jestem bliższy prawdziwemu mnie. Chyba, że takiego nie ma - i chyba przy tym zostanę. Dochodzę do wniosku, że (myśląc abstrakcyjnie i wierząc w coś więcej niż to, co widoczne) nie ma mnie prawdziwego, bo mój charakter i osobowość to wytwór umysłu, a nie uważam go za coś, co ukazuje prawdziwość. Dlatego mogę być zawsze szczery, ale nigdy nie być sobą. Bo ja nie mam charakteru, nie mam osobowości, przyjętych zasad, zwyczajów, nie mam nic. Jestem tylko pustką a za razem oceanem, ale dopiero, gdy opuszczę to, co daje iluzję posiadania czegokolwiek, czyli gdy opuszczę umysł.
Subskrybuj:
Posty (Atom)